A+ A A-

Szymfonia Jazzowa – wieczór z dedykacją

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
Kadr z archiwalnego filmu upamiętającego 50-ty koncert zorganizowany przez Szymona Krokowskiego Kadr z archiwalnego filmu upamiętającego 50-ty koncert zorganizowany przez Szymona Krokowskiego

Listopad to czas pożegnań i wspomnień, ale też czas powrotów.

Jazzowy wieczór w Piwnicy u Artystów zadedykowaliśmy Szymonowi Krokowskiemu, który odszedł od nas we wrześniu tego roku. Wieczór jest jednocześnie powrotem pomysłów i klimatów wymyślonych przez Szymona, nawiązaniem do wspólnych spotkań członków i sympatyków klubu jazzowego SWING, który działał na innej kondygnacji domu kultury przy ul. Reymonta kilka dekad temu.

Współzałożyciel klubu żył tylko 45 lat. Intensywnie i zachłannie. Ostatnią fazę Jego życia dobrze charakteryzuje pieśń „Konie narowiste” Włodzimierza Wysockiego przetłumaczona i wyśpiewana przez Mirosława Czyżykiewicza.

 

Nad urwiskiem, nad przepaścią, śnieżną zamieć przeganiając,

Na złamanie karku gnam, nahajką konie poganiając.

Już brakuje mi powietrza, wiatr i mgłę łapczywie piję

I z zachwytem dzikim wołam: nie przeżyję, nie przeżyję!

 

Trochę wolniej, wolniej, konie, dokąd rwiecie cwałem

Co tam wam czarne wodze i bat?

Takie mam konie narowiste, jakie sam wybrałem.

Życia mi trochę żal, pieśni żal – co za świat!

Koniom - woda i sól, pieśniom - miłość i ból. Ile czasu los da? – może dzień, może dwa?

 

Mogę zginąć, wicher zmiecie mnie z otwartej życia dłoni

Niechaj konie mnie poniosą groźnym świtem ku śnieżycy.

Każde kopyt uderzenie oszalałych w biegu koni

Jednak zbliża mnie do celu, do ostatniej już granicy.

 

Trochę wolniej, wolniej, konie...

 

Już zdążyłem, bo do Boga każdy kiedyś zdąży w gości

Czemu chór anielski ochrypł – czy z zazdrości, czy z miłości?

Czyj to dzwonek ciągle dzwoni, aż zanosi się od łkania.

Czy to ja daremnie wołam własny los ścigając w saniach?

 

Trochę wolniej, wolniej, konie...

 

 

Tak Go pamiętam

„Szymon Krokowski naszym przyjacielem był. Jego duch żyje pośród nas”- moglibyśmy zaśpiewać Ale lepiej powiedzieć, że „Szymfonia jazzowa” i Biesiada Piwna są z Szymonowego ducha, że Szymon nie tyle jest pośród nas, co w nas, a my trochę z niego.

Nasz kompan Szymon żył prędko – by użyć słów piosenki – nahajką konie poganiając. Pił łapczywie „wiatr i mgłę”. A gdy się nadarzyła okazja, także kufel piwa czy lampkę wina. Biesiadny kompan był. Chciał się podzielić z nami nie tylko swoją największą pasją – muzyką graną przez wirtuozów instrumentów dętych, szarpanych, klawiszowych i perkusyjnych. Chciał się też podzielić swoją radością tworzenia rzeczy wyjątkowych.

Szymon nie był tylko zbieraczem płyt, a ze słuchawkami na uszach siedział tylko tyle, ile musiał. Lubił jak wokół Niego, a zwłaszcza z Jego udziałem coś się działo. Właśnie dlatego powstał klub muzyczny SWING, który gromadził ludzi zmęczonych rockiem, popem i techno. To była w naszym małym mieście nowa jakość.

Kiedyś, jeszcze u początków „ITS” przyszedł do mnie do redakcji z propozycją rozbujania Piwnicy u Artystów. Tylko jemu mogło przyjść do głowy, by na przekór kombatanckim obchodom 13 grudnia przyjrzeć się komunie z przymrużeniem oka. Podchwyciłem tę myśl. Napisaliśmy scenariusz i w piwnicy odbyła się impreza „Komuszoł”, coś w rodzaju zabawy z duchami i upiorami minionej epoki. Zabawa z udziałem zespołu Drugi Tydzień była na sto fajerek, co pokazują zdjęcia. Odbyły się dwie edycje „Komuszoł” w 1998 i 2000 roku. W Piwnicy u Artystów pojawiło się ZOMO, kaszankę i wódkę z czerwoną kartką wydawano na kartki, a premią za właściwą postawę na i przyjęciu był taniec z działaczką ZSMP, także na kartkowy kupon. Szymon pełnił podczas swoistego partyjnego ochlaju rolę wodzireja, gospodarza wieczoru, jak kiedyś w Piwnicy pod Baranami nieodżałowany Piotr Skrzynecki.

„Komuszoł” był rodzajem happeningu i czymś w rodzaju demonstracji wolności. Inne imprezy w Piwnicy miały charakter całkiem odmienny. „Limeryki zamiast polityki” z muzyczną domieszką i udziałem między innymi Darka Foksa i Lecha Mackiewicza okazały się udaną próbą włączenia do zabawy ze słowem wszystkich uczestników Biesiady Piwnej.

Szymon razem ze Zbyszkiem Gradowskim i innymi niespokojnymi duchami bez przerwy zaskakiwał czymś nowym. Bywalcy Piwnicy i kwartalnych biesiad mogli liczyć na wizytę jakiegoś ciekawego gościa, a już na pewno na kawał dobrej muzyki. Bywanie w Piwnicy stało się czymś w rodzaju towarzyskiego obowiązku. Jeśli był w tym snobizm, to w dobrym znaczeniu tego słowa.

Szymon we wszystkim, co robił po prostu się spalał. Jego ślub z Agnieszką Kapelusz i późniejsze narodziny córki Ninki były nie tylko rodzinnym, ale i towarzyskim wydarzeniem.

Nie wszyscy tak, jak On mieli świadomość uciekającego czasu. Pewnie dlatego Szymon gnał na złamanie karku. Za uśmiechem i anegdotami, które chętnie opowiadał, krył się jego wielki dramat. Niektórzy widzieli z bliska, jak heroiczny bój toczy o każdy kolejny dzień, każdą niemal godzinę. Ślubną laseczkę od eleganckiego cylindra zastąpiła pod koniec lata tego roku laska, którą się podpierał, by nie upaść, gdy zbraknie sił.

Miał konie narowiste, które sam wybrał. Ale sanie, które znalazły się w jednej chwili nad przepaścią były już tylko zrządzeniem losu.

„Trochę wolniej, wolniej, konie, dokąd rwiecie cwałem?/ Co tam wam czarne wodze i bat?

Takie mam konie narowiste, jakie sam wybrałem./Życia mi trochę żal, pieśni żal – co za świat!”.

 

                                                                                                                                     Andrzej Smyczek

15.11.2012 r.

 

Artykuły powiązane

Register

User Registration
or Anuluj