A+ A A-

Marta Kucharska

Oceń ten artykuł
(46 głosów)
fot. Daniel Ciesielski fot. Daniel Ciesielski

„Wizyta” w Michałówku.

 

Gutta cavat lapidem non vi sed seape cadendo.

(Kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym spadaniem)

Kiedy myślę o kobietach związanych z Edwardem Stachurą, ad hoc przypominają mi się dwie: Zyta Oryszyn, która po wypadku poety i amputacji jego palców, chciała ofiarować mu swoje dwa palce, oraz Marta Kucharska, która towarzyszyła mu w ciężkich chwilach ostatnich lat życia. Jako „stachurolog” rozmawiałem z obydwiema. W niniejszym tekście jednak, podzielę się wspomnieniami dotyczącymi tej drugiej. O Marcie dowiedziałem się w szkole średniej. To wówczas podczas łykania Stachurowej pięciotomówki zastanawiałem się nad nazwiskiem współredaktorki tomów. Ale wtedy z mgr Piotrowską zachwycaliśmy się epizodami związanymi z Marią Potęgową. Potem dowiedziałem się o wizycie Henryka Berezy w Skierniewicach. Został on obdarowany marynowanymi grzybkami w słoiku, kiedy odwiedził Martę mieszkająca w sąsiednim Michałówku. Dowiedziałem się o córce bibliotekarki szkolnej spędzającej wakacje u Marty. Pamiętam opowieści o jej domu. Bodaj na jej komodzie, postawiony był portret Stachury, taki mały ołtarzyk. Już wtedy, w 2003 roku, wynotowałem numer stacjonarny oraz adres artystki z książki telefonicznej. W tym samym roku o Marcie opowiadała mi łacinniczka, mgr Sylwia Mikielis. Wiele lat nosiłem się z zamiarem porozmawiania z Panią Kucharską.

Epistula non erubescit.

(List się nie czerwieni)

W 2004 roku w czasie organizowania studenckich imprez na deskach żakowskiego „Teatru Natomiast” w Warszawie wystawialiśmy wieczór poetycki pt.: „Edward Stachura – Człowiek Droga”. Napisaliśmy wtedy list do poetki z prośbą o spotkanie w wyznaczonym przez nią miejscu. Wówczas właśnie pewna studentka i poetka podrzuciła mi książkę Tochmana pt. „Schodów się nie pali” z reportażem „Narzeczona” o Marcie Kucharskiej. Być może pod wpływem tej lektury, a może i ze strachem przed nieznanym, pełen obaw nie zdecydowałem się wrzucić naszego listu do skrzynki. W 2005 roku w MCK w Skierniewicach z przyjemnością obejrzałem film Marty Kucharskiej pt. „Wizyta” opowiadający o chorym koledze artystki, który złożył jej wizytę. Poetka odbiera chorego kolegę ze skierniewickiego dworca, następnie samochodem jadą do jej domu do Michałówka. Film pokazywał trud, jaki wiąże się z opieką nad osobą chorą. Mówi o tym, jak męczący potrafi być taki człowiek. Poetka w filmie czytała także swoje wiersze. Pamiętam, prelekcję Pani Kucharskiej przed projekcją. Moje pytanie dotyczące jej związku ze Stachurą nie było wtedy na miejscu, wszak spotkanie dotyczyło działalności artystycznej Pani Kucharskiej, a nie jej życia osobistego. Wkrótce potem od ówczesnego dra Piotra Müldnera-Nieckowskiego[1] dowiedziałem się o tym, że Kucharska pisze wiersze. Obydwoje, Kucharska oraz Müldner-Nieckowski, byli ze Stachurą na swój sposób blisko. Następnie pojawiły się płyty winylowe z piosenkami Stachury na których widniały personalia poetki. Ale na wizytę w Michałówku przyszło jeszcze mi trochę poczekać.

Libri amici, libri magistri.

(Książki przyjaciółmi, książki nauczycielami)

Nie wiem, w którym momencie uświadomiłem sobie, że wreszcie przyszedł czas, ażeby napisać książkę o Stachurze. Uzmysłowiłem sobie kontekst moich zainteresowań naukowych i w oparciu o nie właśnie chciałem zbadać osobowość Stachury. Wówczas przypomniałem sobie o Pani Kucharskiej. Nadszedł czas na Michałówek – pomyślałem. Odszukałem swoje stare zapiski i odczytałem wyblakły, spłowiały numer telefonu. Zadzwoniłem. Z bijącym sercem wypowiedziałem swoją prośbę. Pani Kucharska z pewną ostrożnością i powagą zgodziła się na spotkanie.

Droga do Michałówka wiedzie przez las. To troszkę tak, jakby skręcało się z trasy wiodącej do Łowicza w krainę poezji, łagodności. W inny świat, o którym śpiewa Antonina Krzysztoń. Siedzieliśmy z Martą na jej ogromnym tarasie, poetka co i raz patrzyła przez lornetkę na nadlatujące ptaki. Paliła papierosa, piła herbatę… Przy takiej gospodyni miło się w milczeniu kontempluje okoliczną przyrodę. Od tamtej pory takich spotkań było wiele. Czasami brałem ze sobą gitarę i śpiewaliśmy z Martą piosenki Stachury. Mówiła mi, jak powinienem je interpretować, jak czynił to Sted etc. Nolens volens zacząłem poznawać Martę.

Poesis est aqua vitae.

(Poezja jest wodą życia)

 

Wtedy zacząłem przyglądać się Marcie Kucharskiej. Zaznajomiłem się z debiutanckim tomikiem „Proste równoległe” z (1984 roku) oraz „Opowieściami z Michałówka”. Widziałem też okładkę książki „Kuroń Ty draniu!”. Zobaczyłem też Martę w filmach dokumentalnych poświęconych Edwardowi Stachurze, m. in. „Wszystko jest poezja” czy też „Nie dokończona opowieść”. Poetka opowiada o poecie. W owym czasie od księdza Budnika, którego poleciła mi Pani Kucharska, dowiedziałem się o douglasówce Edwarda Stachury, którą Marta czasem przyodziewa. Pamiętam, jak do czasu obrony doktoratu chciała pożyczyć mi tę kurtkę Stachury... To był niesamowity gest.

Często zastanawiam się nad fenomenem Marty Kucharskiej. Ta pozornie skromna postać, ale jakże przecież bogata wewnętrznie. Imająca się literaturą, prozą, poezją, a także filmem. To ona przecież ocaliła spuściznę literacką Steda, zanosząc jego bruliony do Muzeum Literatury Polskiej. To ona pokazała światu „List do Pozostałych”.

Marta Kucharska funkcjonowała w bohemie artystyczno-literackiej PRL-owskiej Warszawy. To ona ofiarowała profesorowi UW, ówczesnemu doktorowi, Krzysztofowi Rutkowskiemu marynarską kurtkę Stachury. To ona przecież była blisko związana z Barbarą Sadowską, matką Grzegorza Przemyka (dostał on zdaje się chlebak Stachury) u której w domu skupiała się elita opozycyjna ówczesnej stolicy: ks. Popiełuszko, Leszek Szaruga blisko związany m. in. z Wojaczkiem, teraz profesor UW, który wówczas stworzył legendarny szlagier „Gdy tak siedzimy nad bimbrem” śpiewany m. in. przez Gintrowskiego. Każdy, kto choć trochę zetknął się z twórczością Edwarda Stachury, zna Martę Kucharską. To on o niej pisał w „Pogodzić się ze światem”: „Wtorek, 10 lipca [1979] Od wczoraj w W-wie. W domu na Rębkowskiej zacieki na ścianach w kuchni. Kurzu pełno, pajęczyny. Marta sprząta. We dwoje poradziliśmy sobie szybko. Ale ja, z jedną lewą ręką, co mogę zrobić? Przeszkadzam tylko.”[2].

Siedzimy sobie na tarasie w Michałówku, na stole przed nami kosz wypełniony grzybami, herbata w imbryku, filiżanki… Tutaj czas biegnie zupełnie inaczej, wszystko jest quasi poetyckie, nawet pies wabi się Gogol… Robi się chłodno, późno już, chylą się żółte mlecze, pora zamknąć gitarę w futerale, wejść do kuchni i zacząć trzaskać jajka na jajecznicę…



[1] Obecnie prof. dr hab. P. Müldner-Nieckowski

[2] E. Stachura, Postscriptum, Warszawa 1989, s. 76.

Register

User Registration
or Anuluj