A+ A A-

A ŻYCIE SIĘ TOCZY...

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

z Wiesławą Maciejak o jej najnowszej książce oraz pasjach rozmawia Bożena Lesiak

 

Wiesława Maciejak o sobie i najnowszej książce

Urodziłam się na ulicy Jagiellońskiej pod numerem 9, gdzie mieszkało 16 lokatorów, między innymi dziadkowie pani Bożenki. Byli to państwo Jadwiga i Jan Lesiakowie. Pani Jadwiga była przyjaciółką mojej mamy. Zaprzyjaźniłam się z synami pani Lesiak, ale potem poznałam swojego przyszłego męża i po ślubie przeniosłam się na ulicę Rawską.

Podobno człowiek jest stary dopiero wtedy, kiedy nie żyje nikt, kto pamięta go z dzieciństwa. Coś w tym jest. Ostatnio widziałam zdjęcie zamieszczone w ITS przedstawiające młodych mężczyzn. Rozpoznałam czterech z nich, ale nie miałam z kim ustalić, czy to rzeczywiście oni i to jest właśnie straszne. Jerzy Waldorff powiedział kiedyś, że czuje się jak na wyrębie w lesie, gdzie tylko jedna sosna pozostała, czyli on.

Pisząc swoją ostatnią książkę opierałam się na wspomnieniach i opowieściach, na mojej pamięci. Przetwarzałam, łączyłam, dzieliłam w zależności od potrzeb. Starałam się trzymać faktów i zachować chronologię wydarzeń. Ta moja książka jest o pewnej rodzinie. Nie zależało mi na opisywaniu tła historycznego czy politycznego. Ale nie da się mówić o rodzinie nie wspominając o wojnie czy innych ważnych wydarzeniach

Bożena Lesiak: Co jest najtrudniejsze w pisaniu wspomnień?

Wiesława Maciejak: Wie pani, można opisywać dzień po dniu, ale ja chciałam, żeby moja książka była chociaż trochę interesująca. W związku z tym starałam się spiętrzać momenty dramatyczne. Poza tym były też sytuacje, które sobie wykombinowałam. A potem tydzień się zastanawiałam, jak je przedstawić, żeby nie były czystą fikcją. Wyobrazi pani sobie dwie kobiety. Jedna żyje w Warszawie, w zamożnym środowisku, a druga w Skierniewicach, w biedzie. Nie wiedzą o sobie, o swoim istnieniu, nawet ojciec nie wie o ich istnieniu. Chciałam, żeby one się spotkały. Zamierzenie trudne, ale w końcu wymyśliłam jak to zrobić. Na ogół jednak opisywałam sytuacje codzienne, które się rzeczywiście zdarzyły. W tych opowieściach nie unikałam słów, których dziś już się nie używa. Zachwyciła mnie sytuacja, gdy pani korektor, osoba wykształcona, polonistka, zapytała mnie co to znaczy ,,fertyczna dziewczyna”. Takich wyrazów jest w mojej książce wiele. Wydaje mi się, że dodają one smaczku i taki efekt chciałam osiągnąć.

Moja babcia, która zmarła kiedy miałam 33 lata, opowiadała mi często historie ze swojego dzieciństwa i młodości. Nie wszystkie zapamiętałam, czego żałuję, ale właśnie te opowieści pomogły mi przy pisaniu książki. Pewne wspomnienia, zostają, a inne znikają. I nie zawsze te najprzyjemniejsze. Na ogół w pamięci zostają te mocno przeżyte chwile.

Mama i jej siostry zajmowały się krawiectwem, a babcia, aby umilić im czas, czytała głośno książki, między innymi Sienkiewicza, Kraszewskiego i wielu innych autorów, podczas gdy ja bawiłam się lalkami i słuchałam. Była to dla mnie szkoła – chłonęłam język, sposób wypowiadania myśli, układania zdań. Ciotki zakochały się w „Balladach” Mickiewicza. Uczyły się ich na pamięć, a przy nich ja. Potem mnie, 6-letnie dziecko, stawiano na pieńku do rąbania drewna, który stał na podwórku. Schodzili się ludzie, a ja te „Ballady” recytowałam. Uwielbiałam to. Bardzo kocham też muzykę, szczególnie F. Chopina. Muzyka jest dla mnie ważniejsza od literatury, rzeźby i malarstwa.

Miałam trudne dzieciństwo, biorąc pod uwagę finanse. Bieda była aż piszczało, choć nigdy głodna nie chodziłam. Miałam 10 lat, gdy mama zaczęła pracować na kolei. Dla mamy, osoby po podstawówce, to była trudna praca. Życie w tamtych czasach było ciężkie. Brakowało pieniędzy, a w sklepach były pustki.

Książka wkrótce ukaże się na rynku wydawniczym. Z jej fragmentami czytelnicy ITS mogli już się zapoznać. Akcja książki, która nosi tytuł „A życie się toczy”, rozgrywa się w Skierniewicach i okolicy. Co zadecydowało o jej napisaniu?

Chciałam, żeby to była książka fabularna. Akcję umieściłam w Skierniewicach, Żelaznej pod Skierniewicami, Warszawie i Czaplinku. Wybierałam miejsca, które znam, uważam bowiem, że autora obowiązuje prawdomówność. Książka nawiązuje do moich wspomnień z dzieciństwa, ludzi, których znałam, członków mojej rodziny, a zwłaszcza babci. Postaci są wymyślone, ale starałam się wiernie odtworzyć miejsca. Powieść zaczyna się w 1890 roku. Bohaterka mieszka w Żelaznej, a do Skierniewic przyjeżdża na początku XX w. Ulice miały wtedy inne nazwy i w powieści używam tych starych, żeby przybliżyć mieszkańcom, że kiedyś np. Jagiellońska nazywała się Przyrynek, a Ogrodowa – Żabieniec, natomiast Okrzei – Barania. Starałam się też opisać życie codzienne np. kiszenie kapusty w beczce, jak robiono pranie, żniwa. Jeżeli ludzie zechcą sięgnąć po moją książkę, to przypomną sobie lub dowiedzą się, jak to kiedyś było.

Kiedy zaczęła pani pisać i dlaczego?

W młodości pisanie mnie nie interesowało. W 2000 r. kupiłam sobie komputer. Gdy siadłam przed klawiaturą, zaczęłam tworzyć. Oczywiście nie od razu pisałam powieści, najpierw były to jakieś opowiadania, wspomnienia lub notatki.

Wydała pani książkę pt. ,,Tak było w Skierniewicach”. Czy chciała pani w ten sposób przybliżyć młodym mieszkańcom dawne Skierniewice?

Oczywiście to było moim celem, a zaczęło się od tego, że napisałam wspomnienie o „Spalonkach” czyli placu mieszczącym się blisko podwórka, gdzie się wychowałam. Plac ten powstał po zbombardowaniu na początku wojny stojących tam domów. Dla dzieci było to fajne miejsce do zabawy. Pomyślałam sobie, że niewiele osób to miejsce pamięta. Napisałam do „Głosu Skierniewic” z zapytaniem czy mogliby przeznaczyć fragment strony w gazecie na wspomnienia ludzi. Redakcji ten pomysł się spodobał. W następnym numerze gazety został zamieszczony mój list oraz opowiadanie o „Spalonkach”. Bardzo się z tego ucieszyłam, a redakcja gazety poprosiła mnie o następne wspomnienia. Pisałam o moim podwórku, ulicy, pierwszej komunii. Napisałam tych wspomnień kilkanaście. Doszłam do wniosku, że szkoda mi trochę mojej pisarskiej pracy i postanowiłam wydać książkę z tymi tekstami. Nie było to proste. Nie miał mi kto pomóc finansowo. Postanowiłam zaryzykować i wydrukować ją za własne pieniądze. Wydrukowano książkę ze zdjęciami i ładną grafiką. Wyszło 550 sztuk. Po dwóch miesiącach od ukazania się, już jej nie było w sprzedaży. Minęło prawie 10 lat, a ludzie wciąż pytają, kiedy będzie jej wznowienie. Niestety wszystko rozbija się o finanse.

W 2005 roku wydała pani tomik wierszy ,,Moje niepokoje”. Czy łatwo jest pisać o swoich uczuciach?

Piszę wyłącznie o swoich uczuciach i emocjach, które przeżyłam, o sytuacjach, które mnie wzruszyły, zaskoczyły. Miałam w życiu trudne chwile. W 2002 r. odeszła moja mama. Po roku napisałam o niej wiersz. To było takie złagodzenie emocji, bólu, obłaskawienie tematu, wyrzucenie z siebie żalu. Czasem piszę o pogodzie, dziwach natury, miejscach i ludziach.

Pisze pani teksty dla Kabaretu „Spóźniony Zapłon”. Skąd czerpie pani pomysły?

Do kabaretu wstąpiłam w 2002 r. Początkowo nie pisałam, ani nie występowałam. Któregoś dnia jedna z koleżanek zachorowała i poproszono mnie bym ją zastąpiła. Mój pierwszy występ to była rola wielbłąda. Potem przygotowałam kilka skeczy do nowego programu. Najlepiej mi się pisało teksty do znanych melodii. Pisałam coraz więcej, w pewnej chwili stałam się jedynym autorem i tak jest do tej pory. Zaczynamy teraz próby nowego programu, z którego premierą chcemy wystąpić na Przeglądzie Artystycznego Ruchu Seniorów w Skierniewicach w pierwszą sobotę grudnia 2013 r. Z programem zazwyczaj jeździmy do Radomska, Sieradza, Łodzi, Łęczycy, Łasku, Sokołowa Podlaskiego. Zdobywamy tam nagrody. Występowaliśmy w Domu Kultury Warszawa – Włochy, gdzie zespół zdobył nagrodę, a ja dostałam nagrodę specjalną za teksty. Na Targówku zdobyliśmy Grand Prix.

Jakie skecze lubi pani pisać?

Najbardziej lubię pisać o codziennych sprawach, bo bywają najśmieszniejsze. Na przykład w ostatnim programie jest taka scenka:

– A co mama tak długo myła garnki? – zwraca się zięć do teściowej:

– A bo ta patelnia była taka czarna, że nie mogłam jej doszorować. Co wy na niej smażyliście?

– Mamo, to teflon.

– A kto was wie, co wy jecie.

Nie jest łatwo sprowokować ludzi do śmiechu, zwłaszcza do wybuchu śmiechu z aplauzem i oklaskami.

Była pani ostatnim prezesem oddziału Związku Sybiraków w Skierniewicach, który przestał działać w tym roku. Jak trafiła pani do tego związku i dlaczego przestać on istnieć?

W okresie międzywojennym na Kresach Wschodnich naszego państwa mieszkało bardzo dużo Polaków, ale także Białorusinów, Ukraińców, Litwinów. Gdy wybuchła wojna, na Kresy wkroczyła armia radziecka i zaczęła wprowadzać swoją władzę. Polacy im przeszkadzali, dlatego postanowiono ich stamtąd wyrzucić. Mężczyzn aresztowano, po czym rozstrzeliwano lub wywożono do obozów albo na katorgę, a ich rodziny deportowano. W strasznych warunkach, w bydlęcych wagonach wieziono ich na Syberię. Podobny los spotkał rodzinę mojego męża. Mąż urodził się pod Wilnem. Jego ojciec, który był policjantem, zaginął bez wieści. Do tej pory nie ma go na żadnej liście straconych, nie wiadomo, gdzie zginął i gdzie jest jego grób. Rosjanie zajęli Kresy 17 września 1939 r., a pierwszy transport na Syberię odbył się 10 lutego 1940 r. Właśnie w tym transporcie była wywieziona rodzina mojego męża: babcia, mama i trójka dzieci. Miesiąc jechali pociągiem do Kazachstanu Północnego. W czasie transportu wielu ludzi umarło z zimna i głodu. Na tych terenach, na które zostali wywiezieni przebywali 6 i pół roku. Przeżyli straszne rzeczy: głód, trzaskające mrozy, pracę ponad siły. Po wojnie ci co przeżyli, wrócili do Polski. O Syberii i deportacjach nie mówiło się, to był temat tabu w ówczesnej Polsce.

Związek Sybiraków, który powstał w 1928 r. i działał do wojny został reaktywowany dopiero w 1989 r., to znaczy po zmianach w Polsce. Znaleźli się ludzie, którzy o Syberii chcieli mówić. Ksiądz z kościoła św. Andrzeja na Chłodnej w Warszawie przeznaczył małe pomieszczenie na spotkania Sybiraków. I tak się zaczęło. Tworzono oddziały Związku w miastach wojewódzkich, także w Skierniewicach, gdzie zajęła się tym pani Maria Wojciechowska, której ojciec był Sybirakiem. Po roku prezesem został pan Wrzosek, a gdy zmarł funkcję tę objął pan Chojecki. Po jego śmierci prezesem zostałam ja. Wybrano mnie choć nie jestem Sybiraczką, tylko żoną Sybiraka, ale zgodnie ze statutem Związku, prezesem może być ktoś z najbliższej rodziny.

Praca mnie wciągnęła. Bardzo się zaangażowałam. Sybiracy są ludźmi w podeszłym wieku, schorowanymi. Starałam się robić, co mogłam, ale kiedy skończyła się kadencja Zarządu Oddziału, wspólnie z Zarządem Głównym podjęliśmy na walnym zebraniu decyzję o likwidacji Oddziału w Skierniewicach. Zaczęłam więc segregować dokumenty, informować członków, do którego oddziału lub koła mogą się przenieść. Od 1 stycznia 2013 r. Oddział przestał istnieć.

Angażuje się pani w wiele działań, uczestniczy w zajęciach Uniwersytetu III Wieku...

Spotkania uniwersytetu odbywają się raz w tygodniu, w środy. Tematy wykładów są bardzo ciekawe. Oczywiście nie ma indeksów ani egzaminów, ale uważam, że te sześć lat uczęszczania dało mi bardzo dużo. O wielu rzeczach się dowiedziałam, poznałam wielu ludzi. Czasem organizowane są wycieczki, zajęcia z jogi, gimnastyka czy też lekcje języka obcego. Teraz jest nauka tańca brzucha i kobiety to sobie chwalą. W środy chodzę najpierw na wykład na uniwersytecie, a potem do BWA na wykład z historii sztuki.

Chodzę też na koncerty oraz różne imprezy kulturalne. Poza tym czytam, piszę, przepisuję, poprawiam, zmieniam. Spotykam się ze znajomymi. Zaczęłam pisać drugą część mojej książki. Jej bohaterką jest moja rówieśnica Teresa, wnuczka Marianny, bohaterki pierwszej części. Wydawało by się, że dawne czasy trudno jest opisać, ale doszłam do wniosku, że dla mnie trudniejsze jest pisanie o teraźniejszości.

Jakie pasje ma pani oprócz pisania?

Mam działkę, od momentu gdy nie ma męża, czyli od siedmiu lat, uprawiam ją sama. Nie ma warzyw, ale są byliny, trawnik no i oczywiście domek, który 2 lata temu własnoręcznie pomalowałam. Poza tym trochę czytam. Spotykam się z dziećmi i młodzieżą w szkołach i opowiadam im o Skierniewicach mojego dzieciństwa. Pokazuję zdjęcia miasta. Fotografowanie to jeszcze jedna moja pasja. Staram się wszystko dokumentować i piękne miejsca, i brzydkie.

Czy teraz ma pani więcej czasu, niż przed emeryturą?

Niestety, nie. W kalendarzu brakuje miejsca na notowanie dat różnych imprez, spotkań czy wycieczek. Nie mam czasu na bezczynność, a nuda jest dla mnie słowem nieznanym.

Register

User Registration
or Anuluj