A+ A A-

WSPOMNIENIA Z OSIELCA

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
fotokolej.pl - Lepsza strona kolei - Trako 2007 fotokolej.pl - Lepsza strona kolei - Trako 2007

Dwutygodniowy pobyt w górach wspominam bardzo przyjemnie, mimo że minęło już tyle lat. Był to obóz dla dzieci zorganizowany przez Przymierze Rodzin.

Ta wspólnota działała przy parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa na osiedlu Widok w Skierniewicach. Był to dla mnie drugi wyjazd w czasie wakacji w 1989 r. Po przyjeździe z turnusu wczaso-rekolekcyjnego w Łaźniewie otrzymałem propozycję wyjazdu na obóz do Osielca, koło Makowa Podhalańskiego. Był to jakby prezent od Boga dla mnie, ponieważ w tym samym roku przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą.

Szliśmy z mamą do kościoła na mszę św. Było niedzielne popołudnie. Przy budynku kancelarii parafii św. Jakuba Apostoła, na rogu ul. Prymasowskiej i Senatorskiej, podeszli do nas państwo Maria i Piotr Sobiczewscy. Podczas rozmowy zaproponowali nam wspólny wyjazd na obóz Przymierza Rodzin do Osielca. Było to dla nas spore, ale miłe zaskoczenie, że nieznajomi ludzie chcą nas wziąć ze sobą w góry. Po krótkim namyśle zgodziliśmy się na ten wyjazd.

Miejscowość Osielec położona jest nad rzeką Skawą, na pograniczu Beskidu Żywieckiego i Makowskiego. Wzdłuż Osielca rozciąga się pasmo Polic. Przez miejscowość biegnie droga z Jordanowa do Makowa Podhalańskiego. Do Osielca można również dojechać pociągiem, a od stacji kolejowej udać się na szlak zielony prowadzący na górę Cupel – 887 m n.p.m. W Osielcu wydobywa się piaskowiec magurski. Kamieniołom, jeden z największych w rejonie Europy Wschodniej, jest pozostałością po Niemcach, którzy pozyskiwali w czasie II wojny światowej surowiec na drogi. Obecnie wydobyciem zajmuje się Kopalnia Kamienia „Osielec” z Olsztyna.

Obóz Przymierza Rodzin odbył się w drugiej połowie sierpnia. Na obozie było 8 opiekunów, 30 sprawnych dzieci oraz ja, jedyna osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim. Mieszkaliśmy w jednorodzinnym góralskim domku na wzgórzu, na początku miejscowości, jadąc od strony Jordanowa. My z mamą mieliśmy swój własny pokój na parterze. Pozostałe dwa pokoje zajmowała część opiekunów. Reszta osób mieszkała na piętrze. Tam też była stołówka. Dziewczyny zajmowały jeden pokój, a w drugim mieszkali chłopcy, u których często bywałem. Graliśmy w karty, najczęściej w makao lub wojnę. Pewnego razu przed grą zostałem sam w pokoju z jednym chłopakiem, któremu nie podobało się, że przebywam u nich. Zaczął mi dokuczać i wypraszać z pokoju. Gdy mama zorientowała się, co się dzieje, zabrała mnie stamtąd do naszego pokoju. Kiedy koledzy Hubert i Marcin dowiedzieli się o tym incydencie, to tak mu wszystko ładnie przetłumaczyli, że mnie przeprosił i do końca obozu był już spokój. Był to jedyny niemiły incydent, jaki mi się przydarzył podczas obozu w Osielcu. Po tym zdarzeniu Hubert z Marcinem wzięli mnie do siebie na górę. Zarówno do pokoju chłopaków, jak i dziewczyn miałem zawsze wstęp wolny i byłem mile widziany. Po posiłku wędrowałem na czworaka ze stołówki albo do dziewczyn, albo do chłopaków.

W czasie spacerów i wycieczek dzieci prześcigały się, żeby mnie wozić. Agnieszka Janus i Kasia Baczyńska darzyły mnie sympatią większą, niż inne dziewczyny. Na podwórku przed domem robiliśmy sobie dyskoteki. Któregoś dnia Kasia nie chciała przyjść, bo źle się czuła. Poszedłem do jej pokoju i poprosiłem, żeby przyszła choć na moment na dyskotekę. Za chwilę pojawiła się i zatańczyła ze mną kilka kawałków. Podobała mi się Ania, na którą wszyscy mówili Arabela. Była największą rozrabiarą na obozie. Większość chłopaków zabiegała o jej względy.

Była też sympatyczna siedmioletnia Basia, córka gospodarzy, państwa Wójcików. Miała nastoletnią siostrę Monikę, również bardzo miłą i grzeczną. Państwo Wójcikowie byli przesympatyczni, bardzo serdeczni, życzliwi i pomocni. Oddani byli nam całym sercem, czuliśmy się u nich jak u rodziny, taka była wspaniała atmosfera. Raz gospodarze wzięli nas na łąkę, gdzie na kolanach roztrząsałem siano. Było to dla mnie wspaniałe przeżycie.

Obozowicze zabierali mnie wszędzie ze sobą. Nie byłem tylko na całodziennej wyprawie na Babią Górę, na którą poszli prawie wszyscy. Tego dnia zostałem z mamą i gospodarzami w domu. Później pan Piotr Sobiczewski powiedział mi, że jakby mieli więcej silnych i starszych mężczyzn, to wzięliby mnie ze sobą na Babią Górę. Wcale to nie znaczyło, że nie zdobyłem żadnego szczytu. Pewnego dnia wszyscy poszliśmy w góry. Do pewnego momentu dało się jechać z wózkiem. Potem było coraz gorzej. Postanowiono zostawić wózek na łące u jakiegoś górala, a mnie wnieść na plecach. Jak postanowiono, tak zrobiono. Dalszą drogę przebyłem na plecach pana Piotra Sobiczewskiego, wychowawcy Krzysztofa Nowakowskiego i druha Krzysztofa Rutkowskiego, którzy zmieniali się co jakiś czas. I w ten sposób zdobyliśmy szczyt góry Cupel. Na szczycie była piękna, zielona polana, na której pasły się owce. Trochę odpoczęliśmy i wróciliśmy na łąkę, gdzie, o dziwo, wciąż stał mój wózek. To nie koniec moich wędrówek po górach na plecach pana Piotra i dwóch Krzysztofów. Innym razem rozpoczęliśmy wędrówkę, lecz nie doszliśmy do szczytu, ponieważ szlak okazał się zbyt trudny i wymagający. W połowie drogi musieliśmy zawrócić.

Podczas obozu zorganizowaliśmy podchody. My z panem Piotrem byliśmy w ścigającej grupie, a więc musieliśmy iść po wytyczonej trasie i rozwiązywać różne zadania. W pewnym momencie grupa rozdzielająca zadania chyba zapomniała, że jestem na wózku, gdyż narysowała strzałkę, że nasz szlak prowadzi na spore wzniesienie, gdzie znajduje się koperta z zadaniem. Pan Piotr, niewiele myśląc, wziął mnie na plecy i zaczął się wdrapywać po trawie na wzniesienie. Byliśmy już prawie na samym szczycie, kiedy ze śmiechu puściłem szyję pana Piotra i sturlałem się na sam dół wzniesienia. Pan Piotr musiał zejść po mnie. Znów zapakował mnie na plecy i od nowa się wdrapywaliśmy. Tym razem się udało, ale było tyle śmiechu i radości zarówno dla niego, jak i dla mnie, że z przyjemnością wspominamy to zdarzenie do dziś.

Pod koniec obozu byliśmy w Kalwarii Zebrzydowskiej. Niezapomniane przeżycia duchowe, jakich doświadczyliśmy wędrując po kalwaryjskich dróżkach Pana Jezusa, pozostały zarówno w mojej, jak i w pana Piotra pamięci. Dróżki Pana Jezusa to 28 stacji w 24 obiektach. W tym dniu była ładna, słoneczna pogoda. Trasa była piaszczysta i kamienista, a w niektórych miejscach biegła przez niewielkie wzniesienia, więc nie była najlepsza dla wózka na czterech małych kółkach. Pan Piotr wziął mnie na swoje ramiona, jak Jezus krzyż, i przeszedł całą drogę bez żadnego odpoczynku. Pomimo że pot spływał mu z czoła, nie chciał żadnej pomocy. Pokonywał ten trud we własnej intencji. Ktoś z grupy prowadził mój wózek. Z pobytu w kalwaryjskim sanktuarium najbardziej utkwiło nam właśnie to wydarzenie, które ze wzruszeniem wspominamy do dzisiejszego dnia.

W czasie obozu byliśmy także na całodniowej wycieczce w Rabce. Mieliśmy również rozgrywki w warcaby. Nie dałem żadnych szans nikomu, zdobywając pierwsze miejsce. Otrzymałem dyplom i nagrodę książkową, która jest pamiątką do dzisiaj. W finale ograłem Bartka Bindera, który czuł się pewniakiem. Po prostu uważał, że jest najlepszy w warcaby. Wtedy nieco go poskromiłem i sprowadziłem na ziemię.

Pierwszego dnia pobytu, po kolacji, poszliśmy nad rzekę Skawę, żeby ochłodzić się w wodzie. Był piękny, słoneczny wieczór. Mama mnie prowadzała pod ręce po wodzie. Ta przyjemność skończyła się dla mnie nieprzyjemnie. Dostałem krztuszącego kaszlu. Codziennie byłem badany przez doktor Danutę Binder, która przepisała mi syrop od kaszlu, ale kaszlałem dalej. W końcu pani doktor stwierdziła, że nie służy mi górskie powietrze. Lecz z tego powodu nie musiałem leżeć w łóżku, więc brali mnie wszędzie ze sobą. Kaszel utrzymywał się przez dłuższy czas, jeszcze po powrocie do domu.

Wieczorem każdego dnia mieliśmy Apel Jasnogórski, a w niedzielę chodziliśmy na mszę św. do kościoła parafialnego pw. św. Apostołów Filipa i Jakuba.

Po powrocie z obozu kilka razy uczestniczyłem w spotkaniu wspólnoty Przymierza Rodzin. Było miło i radośnie. Organizowano różne konkursy i zabawy, w których brałem udział. Koledzy Hubert i Marcin, kiedy mieli czas, odwiedzali mnie w domu. We wspólnocie czułem się jak w rodzinie. Przymierze Rodzin zakończyło swoją działalność kilka lat temu. Było to wtedy, kiedy wybudowano nową kaplicę na osiedlu Widok. Ludzie zajęli się swoimi codziennymi obowiązkami. Z obozu Przymierza Rodzin w Osielcu pozostały tylko miłe wspomnienia.

Do dzisiejszego dnia utrzymujemy kontakt z państwem Marią i Piotrem Sobiczewskimi. Za każdym razem są to bardzo sympatyczne i serdeczne spotkania. Czasem, gdy spaceruję po ulicach Skierniewic, spotykam moich znajomych z tego pięknego wyjazdu w góry. Obozu w Osielcu nie da się po prostu zapomnieć, tak jak i ludzi, z którymi tam przebywałem.

Tomasz Skoneczny

Register

User Registration
or Anuluj