Niektórzy faworyzują faworki, ale to przecież to samo. Już w XVI wieku ksiądz Jakub Wujek ubolewał, że polskie miasta i wsie: „Mięsopusty (czyli ostatki) od czarta wymyślone bardzo pilnie zachowują.” Podobnie jak w całej Polsce i w Księstwie Łowickim, do którego należały Skierniewice i okolice, koniec karnawału obchodzono hucznie i przesadnie. Trzeba było dobrze zjeść i dobrze się napić „tyle razy ile kot ogonem ruszy”, żeby mieć zapasy na 40 dni wielkiego postu. W Tłusty Czwartek stoły uginały się od mięs, kapusty, obficie kraszonej kaszy, boczku, słoniny zwanej „sperką” i oczywiście gorzałki. Pączki z przeszłości wyglądały inaczej niż te, które możemy dzisiaj kupić w cukierniach. Były zrobione z ciasta chlebowego nadziewanego… słoniną. Bardziej współczesne pączki, a także „chrusty, delikatesy i cukry” pojawiły się najpierw w większych miastach. Ludność wiejska zapusty świętowała w karczmach pijąc i tańcząc od upadłego. W miastach odbywały się bale, uczty, kuligi.
Zapusty, zwane także mięsopustami, ostatkami, Kusymi Dniami, Diabelskimi Dniami trwały od Tłustego Czwartku do wtorku przed Środą Popielcową. Nieodzownym elementem tego czasu było odwiedzanie domów przez grupę przebierańców. Jeśli przebierańcy ominęli jakieś gospodarstwo przyjmowano to za obrazę. Jak pisała Aniela Chmielińska: „Jeden z chłopców przebiera się za niedźwiedzia "misia", okręcają go grochowinami, okrywają kożuchem z odwróconym włosem do góry, chodzi na czworakach, oprowadzany na łańcuchu; towarzysze z usmolonemi twarzami udają cyganów wędrownych. Na czele idą muzykanci, drużyna tańczy, śpiewa, a misio smagany batem, wśród ogólnego śmiechu wywija dopóty różne koziołki, płata figle i straszy dziewczęta, dopóki gospodyni nie obdarzy jajami lub sperką. Otrzymaną sperkę zatykają na kiju, jajka chowają do koszałki i idą dalej.” Wspomniana „sperka” to słonina.
W serialu „Chłopi” wg powieści W.S. Reymonta jest scena zapustowych żartów. Nie były one specjalnie wyszukane. Przebierańcy wchodzą do izby pełnej dziewcząt zajętych bodajże rwaniem pierza. Wśród śmiechów i krzyków łapią dziewczyny, odwracają do góry nogami i ubrudzoną sadzami dłonią dają klapsa w pośladek. Pikanterii oddaje fakt, że kobiety nie nosiły wtedy bielizny, ale chyba obie strony były zadowolone. Problem zaczynał się, gdy dziewczyna nie dostała klapsa lub nie została w inny sposób „wyróżniona”. Bo cały karnawał był czasem swatania, kojarzenia małżeństw, zaręczyn. Dotyczyło to zarówno wiejskich chałup, jak i szlacheckich dworów. Tylko, że nie zawsze się udawało. Zarówno dziewczęta, jak i młodzieńcy bez przyobiecanej drugiej połówki byli aktorami dość nieprzyjemnego spektaklu, który rozgrywał się w zapusty. Wprzęgano ich do dębowej kłody, którą wśród śmiechów i szyderstw musieli ciągnąć do karczmy. Aby się wykupić fundowali wszystkim jedzenie i wódkę. Podobna zabawa polegała na tym, ze niezamężne kobiety spotykały się w karczmie i tańczyły ze sobą rzucając na talerz pieniądze w intencji rychłego zamążpójścia. Natomiast mężatki podczas tańców skakały „na len”, a gospodarze „na owies” – jak wysoko się podskoczyło, tak wysoki miał być owies i len w bieżącym roku. Hulanki i swawole Diabelskich Dni kończyły się we wtorek przed północą. Nie można było balować ani minuty dłużej. Bo do postu podchodzono równie poważnie jak do zapustów. Ludzie powiadali, że za drzwiami karczmy stoi diabeł i spisuje wychodzących z niej po północy.
Autor: Aneta Kapelusz