które zmuszają do zastanowienia się i jak mawiał pan Zagłoba „zajrzeć do głowy”, chcąc pokojarzyć niektóre obrazy z dawnych lat, a nawet bardzo odległych czasów – bo 60 lat to trzy pokolenia, ponad pół wieku, a za kilka lat to będzie już wiek. Choć lata powojenne to ogólny niedostatek młodzież zawsze niosła radość, marzenia, wiarę w przyszłość, a życie przecież płynie niosąc postęp wbrew wszystkiemu.
Do uprawiania sportów brakowało absolutnie jakiegokolwiek sprzętu, posiadanie roweru było dowodem zamożności, a rower do jazdy sportowej był marzeniem każdej dziewczyny i każdego chłopca. Ja odziedziczyłem młodzieżową kolarzówkę po bracie, miała francuski osprzęt, a piasty „Pelissier” były najwyższej jakości, co zapamiętałem i pamiętam do dnia dzisiejszego, tak jak Olek Konopacki, siodełko marki „BROKS”, które przechowuje do dziś, jako wyjątkową pamiątkę młodzieńczych lat. Mimo tych trudności, ścigaliśmy się na torze i szosie – znaleźli się entuzjaści, tacy jak pan Stanisław Kłopotowski czy Dacko, którzy często z własnej kieszeni ponosili koszty organizacji zawodów, zresztą ludzi, którzy bezinteresownie angażowali swój czas na rzecz młodzieży było wielu. Muszę wspomnieć pana Płuciennika, miejscowego malarza, który malował dyplomy za udział w zawodach, do dnia dzisiejszego przechowuję taki dyplom, jako wyjątkową pamiątkę. Spróbuję z pamięci odtworzyć nazwiska kolegów i przyjaciół z toru i szosy: Eweryst Świtek, Zbigniew Dobrosielski, Aleksander Konopacki, Stefan Popiński, Andrzej Popiński, Heniek, Jan, Piotrek Gałkowie, Włodzimierz i Marek Kaczorowscy, Ryszard Koziarski, Tadeusz Szczepanik, Janusz Wojciechowski, Tadeusz Jaworski, Czesław Benzew, Jerzy Reszka, Andrzej Markowski, Marian Antosik, Zbigniew Kalski, Leszek Lipiński, Janusz Skowroński – wspominam te nazwiska po 60-ciu latach i wiem, że nie wszystkie nazwiska tu przytaczam, było nas młodych ludzi uprawiających kolarstwo bardzo wielu.
Jazdę sportową uprawiałem od 14-go roku życia do odejścia w celu odbycia służby wojskowej. Myślę, że startowałem w około 100 wyścigach. Na torze Skierniewiczanie byli bardzo dobrzy, zresztą na szosie też, pamiętam ja wygrałem wyścig na 10 okrążeń toru z szosowym mistrzem Polski panem Wójciekiem, a o ile wyścig szosowy kończył się na torze, co było powszechnie praktykowane, zawodnicy ze Skierniewic zazwyczaj wygrywali – wspominam z tych czasów taką niedziele, gdy Andrzej Popiński zwyciężył w wyścigu w Piotrkowie, a ja w Tomaszowie Mazowieckim. Henryk Gałka zdobył mistrzostwo Polski pocztowców i powtórzył ten wyczyn kilka razy. Zdarzają się niebywałe przypadki, tak dziwne, że jeden przytoczę – otóż w trakcie zakupów na skierniewickim targu podszedł do mnie starszy mężczyzna i podając rękę zapytał czy go pamiętam – przeprosiłem, że nie, dodając, że gorzej widzę, a on przypomniał mi wyścig kolarski w obcym mieście i ze szczegółami opisał jak na 7 pozycji wjechałem na stadion, a na finiszu miałem przewagę 10 metrów, ja mimo starań nie przypomniałem sobie tego wydarzenia, kibic pamiętał!!! i przypomniał mi to po 60-ciu latach.
Jan K. Jagodzki
Zawody kolarskie - 30 września 1956 r. w Skierniewicach